4 lipca minęła 71. rocznica wielkiej tragedii, która miała miejsce w 1943 roku w Waksmundzie. W wyniku pacyfikacji rozstrzelano 5 osób, zaś 33 zostały uwięzione i wywiezione do obozów zagłady. Cztery zabudowania gospodarcze zamordowanych zostały zniszczone i spalone. Aby oddać należną cześć pomordowanym Strzelcy ZSR - członkowie Podhalańskiej Grupy Rekonstrukcji Historycznych ZP "Błyskawica" wzięli czynny udział w uroczystościach związanych z tymi wydarzeniami.

   W niedzielę 6 lipca o godz. 11:00 w Kościele Parafialnym św. Jadwigi Śląskiej odbyła się Msza Święta za duszę zamordowanych przez Niemców mieszkańców Waksmunda. Po Mszy Św. wszyscy przemaszerowali na cmentarz, gdzie odczytany został Apel Poległych, a na grobach zmarłych zapłonęły znicze i złożone zostały symboliczne wiązanki kwiatów.

   Członkowie Podhalańskiej Grupy Rekonstrukcji Historycznych ZP „Błyskawica” pełnili wartę honorową na cmentarzu, jak również przed pomnikiem zamordowanych Michała Garbacza i Jana Waksmundzkiego.

 

 

 

 

 

Aby przypomnieć tragiczne chwile z tamtych dni przedstawiamy opis wydarzeń z 4 lipca 1943 roku:

PACYFIKACJA WAKSMUNDA
 

   Wczesnym rankiem 4 lipca 1943 r. Niemcy przywieźli Waksmundzkiego do Nowego Targu. Zaprowadzili do domu „Lisa" przy ul. Kokoszków. Ten w ostatniej chwili uciekł przez okno. Gestapowcy wyładowali wściekłość na rodzinie. Żonę Marię Guzik od razu aresztowali. Matkę Annę początkowo pozostawili w spokoju. Jednak nieoczekiwanie wieczorem tego samego dnia wrócili, licząc, że tym razem znajdą „Lisa" w domu. Nie udało się, więc matkę zastrzelili. Tutaj już nie udawali „nieznanych sprawców". Dom spalili, nakazując potem ro-zebranie nawet fundamentów.

   „Bienias" zapewne kluczył. Najprawdopodobniej zeznał, że broń partyzantów jest w schronisku na Turbaczu, w jednej z szaf. Kłamał, próbował grać na zwłokę. Być może nie spodziewał się, że Gestapo od razu będzie chciało to sprawdzić. Tymczasem Niemcy założyli mu sznur na szyję i kazali się prowadzić w góry. Dowodził nimi gestapowiec SS-Ober-scharrfuhrer Josef König. Tam stwierdzili, że zeznania „Bieniasa" były fałszywe, nie znaleziono niczego, a dość wyczerpująca wspinaczka w góry okazała się bezcelowa. Wylegitymowano jedynie inż. Rewo i Adolfa Batona, który wprawdzie ukrywał się przed Niemcami, ale jego fałszywa kenkarta nie wzbudziła podejrzeń. Niemcy zostawili ich w spokoju. Nakazali tylko natychmiastowy meldunek w przypadku pojawienia się „bandytów z Waksmundu" na Hali Wzorowej. Stało się jasne, że „legalne" miejsce pracy na Hali Wzorowej jest definitywnie spalone.

   König nie miał powodów do zadowolenia. Mimo dużego wysiłku brakowało efektów akcji. Niemcy zawrócili do Nowego Targu, w drodze powrotnej kontrolując mijane bacówki, aby wyłapać wszystkich podejrzanych.

   Jeszcze tego samego dnia w godzinach południowych trzy ciężarówki wypełnione uzbrojonymi żandarmami oraz oddział konnej żandarmerii wpadły do Waksmundu. Wraz z nimi do wsi przyjechało Gestapo ze skutym „Bieniasem". W niedzielę 4 lipca 1943 około południa Waksmund został błyskawicznie otoczony przez Niemców. Pojawili się niespodziewanie ze wszystkich stron - opowiadał dwunastoletni wówczas Józef Sral (obecnie: Szal).

   - Po jakimś czasie do naszego domu weszło dwóch oficerów niemieckich, którzy nakazali wszystkim wyjść z domu. Jeden z nich kopnął łóżko. Wybiegliśmy przed dom. Na drodze stał kordon granatowej policji i Niemców, którzy gromadzili wyrzucanych z domów mieszkańców wsi. Dla jego ojca, Jana Srala „Cichego", syna Sebastiana, przedwojennego kaprala i jednego z instruktorów szkolenia wojskowego w oddziale Konfederacji, była jeszcze nadzieja, że go nie wykryją. Ludność z całej wsi wypędzono na otoczony przez żandarmów cmentarz, gdzie wszystkim kazano położyć się twarzą do ziemi.

71. rocznica pacyfikacji Waksmunda

71. rocznica pacyfikacji Waksmunda

   Przyprowadzono związanego Waksmundzkiego „Bieniasa" z powrozem na szyi i kazano mu wskazać współpracowników podziemia. „Bienias" pokazał jeszcze trzech z wielu leżących na ziemi członków konspiracji: wspominanego już Jana Srala „Cichego", Jana Garbacza i Franciszka Dłubacza „Zgrozę". To faktycznie oznaczało dla nich wyrok śmierci. Możliwe, że „Bienias", wskazując kilku, chciał chronić pozostałych. Co by było, gdyby nie wydał nikogo? Trudno powiedzieć, ale przecież każdy mógł się obawiać, czy na tym cmentarzu Niemcy nie zamordują wszystkich mieszkańców wsi. Spędzenie ludzi w to miejsce tak miało oddziaływać. „Bienias" nie wydał nikogo więcej, nie kontynuował współpracy. To również dla niego oznaczało wyrok.

   Niestety, inny mieszkaniec Waksmundu, szkolny kolega „Ognia", Karol Siuty, na skutek bicia przyznał się do swojej działalności w konspiracji. Ocalił własne życie, obiecując wierną służbę Niemcom. Uwierzyli mu - i się nie zawiedli. Z dużą gorliwością i na stałe przeszedł na współpracę z Gestapo. Jeszcze tego dnia Siuty wskazał kryjówkę konspiratora Józefa Niemca „Tygrysa", schowanego na podwórku domu rodziców.

   Niemcy kazali zanieść na cmentarz stół i krzesła. Ustawili je tam, tworząc prowizoryczny sąd polowy. Do jednej z nóg stołu przywiązano za szyję zmaltretowanego „Bieniasa". Ręce miał całe czarne od stłuczenia i cały był jakiś czarny, napuchnięty. Szybko dokonywano selekcji mieszkańców. „Sąd" decydował o tym, kto zostanie aresztowany i odprowadzony na przesłuchanie. W pobliskiej szkole urządzono katownię. Wszystkich podejrzanych Niemcy bili i torturowali.

   Syn „Cichego" wspominał: drzwi były wysokie, a ojciec małego wzrostu, to go za nogi powiesili, powbijali szpile za paznokcie u nóg i rąk i okładali pałami [...], ale ojciec słowa nie powiedział. [...] jak ojca ściągnęli z tych drzwi, to nie było takiego zdrowego kawałka jego ciała, żeby palec oprzeć. Podobnie traktowano innych. Wzięli mnie do wewnątrz budynku szkolnego i pytali o brata Józefa -opowiadał brat „Ognia" Władysław Kuraś. - Pytał mnie [Bruno] Mazurkiewicz i był z nim gestapowiec z jedną gwiazdką. W czasie tego przesłuchania gestapowiec uderzył mnie prętem żelaznym przez głowę, że upadłem. Potem kazano mi położyć się na ławce i obaj z Mazurkiewiczem bili mnie grubą łatą [deską - M.K.]. [...]

   Mazurkiewicz skrępował mi ręce do tyłu i kazał wejść do klasy, stanąć na taborecie. Wtedy przerzucił linę przez drzwi, gdzieś ją uwiązał i poderwał mi taboret. Zostałem wisieć [tak w oryg. - M.K.]. Obaj kłuli mnie szpilkami za paznokcie palców rąk, że straciłem przytomność. Ocucili go wodą, następnie zrzucili na podłogę i kopali. Śledztwo trwało do wieczora. Jednak Gestapo nie uzyskało już żadnych nowych wiadomości.

   Niektórzy dotrwali do końca pacyfikacji w ukryciu. Na przykład Jan Sral „Potrzask" był we wsi i cudem udało mu się skryć i przetrwać na wieży kościelnej.

   Wieczorem wszystkich czterech zdekonspirowanych członków organizacji na tym samym cmentarzu rozstrzelano razem z „Bieniasem". Domy zamordowanych Jana Srala i Józefa Niemca spalono. Zabudowania pozostałych, z uwagi na zwartą zabudowę (grożącą pożarem całej wsi), wysadzono granatami. Trzydziestu trzech kolejnych mieszkańców, głównie członków rodzin rozstrzelanych, załadowano na ciężarówki.

   Wydarzenia w Waksmundzie odbity się szerokim echem na Podhalu. Niemcy z pewnością osiągnęli efekt zastraszenia ludności. Od tego czasu Waksmund byt na oku Niemców -zapisał proboszcz. - Stałe dochodzenia, niepewność przerażały ludzi. Na usługach Niemców był Czubiak i kilku [innych], którzy uważali się za wybawicieli Waksmundu od większego jeszcze nieszczęścia. Czubiak stał się jawnym szpiegiem pracującym z gestapo. Czuwał, by z gór nie przychodzili do wsi, a podejrzanych prześladował, wymuszając w różny sposób pieniądze czy inne rzeczy. Każdy się go bał i wolał dać mu okup niewinny, by nie mieć z nim jakichś zatargów. Przybrał sobie do pomocy innych ze wsi, którzy bez przekonania, tylko z głupoty z nim pracowali. Takim był Franciszek Kopeć, Sral Jan (Majcher z Zawody) [syn Leona -M.K.]

   Niemcy bynajmniej nie zamierzali na tym poprzestać. Przecież wciąż nie mieli w swoich rękach ani dowódcy, ani partyzantów z oddziału. Po 4 lipca odczekali niespełna dwa tygodnie. Tym razem chcieli wykorzystać efekt zaskoczenia.

   Niemcy pojawili się w Waksmundzie 17 lipca 1943 r. przed świtem, około godz. 4.00 nad ranem. Prowadził ich już sprawdzony wówczas współpracownik Karol Siuty. Błyskawicznie wypędzili mieszkańców z domów. Jednak tym razem nie na cmentarz. Wszystkich pognali w Gorce. Chcieli, aby ludzie sami zaprowadzili ich do kryjówek partyzantów. Waksmundzianie mieli być przewodnikami, ale też ochroną przed ewentualną zasadzką. Liczyli, że psychoza strachu po poprzedniej pacyfikacji spowoduje, że mieszkańcy będą bardziej spolegliwi i skłonni do współpracy. W końcu nikt nie wiedział, co Niemcy zamierzają zrobić.

   Posuwając się w stronę Turbacza, Niemcy sprawdzali wszystkie bacówki. Nie przebierali w środkach, bez skrupułów likwidowali podejrzanych. Na Bukowinie Waksmundzkiej zastrzelili Jana Waksmundzkiego ps. „Szczepanowski", syna Franciszka. Zaraz potem w którejś z bacówek pojmali jednego z podkomendnych Kurasia - Józefa Srala ps. „Ponury" syna Andrzeja. Kolejny, Jan Niemiec „Świstak", wprost cudem uniknął aresztowania. Józefa Srala zmasakrowali, skuli w łańcuchy i takiego pędzili na naszą polanę, jak się później dowiedziałem po mnie - opowiadał później „Świstak". - Poznałem Karola Siutego [prowadzącego Niemców] na przedzie, ale las na moje szczęście od bacówki był nieblisko. Udało mi się drugi raz. Srala zamęczyli wymyślnymi torturami jeszcze tego samego dnia w górach.

   Widząc Niemców zbliżających się do schroniska na Turbaczu, Albina Stołowska „Albinka" pobiegła przez Halę Długą do zabudowań farmy doświadczalnej, aby ostrzec przebywających tam pracowników. Zastała jedynie Adolfa Batona. Na krzyk dziewczyny: „uciekaj, bo idą po ciebie Niemcy" - bez wahania pobiegł do lasu. Sama „Albinka" nie spodziewała się aresztowania. Wróciła do schroniska - przecież wielokrotnie Niemcy byli tam i jej nie ruszali- Tym razem jednak Niemcy wzięli ją na przesłuchanie, po czym wyprowadzili przed schronisko i zastrzelili. Baton zawdzięczał jej życie i wywieziono go do obozu w Szebni pod Jasłem. Stamtąd trafili do obozu koncentracyjnego w Płaszowie pod Krakowem. Wśród nich byli także bracia „Ognia", ówczesny sołtys Wojciech Kuraś i Władysław Kuraś.

   Na Kowańcu Gestapo aresztowało Anielę Batkiewiczową i jej bratową Michalinę Batkiewiczową (później Giełczyńską). Niemcy znaleźli u niej ukrytą nielegalną linię telefoniczną, ale nie odkryli zakonspirowanego radia ani ulotek, przechowywanych na strychu pod podłogą. Możliwe, że dzięki temu jej nie rozstrzelano: najpierw wywieźli ją do gestapowskiego aresztu w willi Palace, później do KL Auschwitz-Birkenau, skąd trafiła do Bergen-Belsen i tam doczekała wyzwolenia przez Amerykanów.
Jej córki, Michaliny Szczygłowej, Niemcy nie zastali na Turbaczu. Przypadkiem, schodząc rano na Kowaniec, rozminęła się z idącą pod górę niemiecką obławą. Ostrzeżona o aresztowaniu matki w domu już się nie pokazała. Kazano jej się przedostać do Krakowa. Tam Michalinę głęboko zakonspirowano i skierowano do pracy w komórce legalizacyjnej AK przy wyrabianiu fałszywych dokumentów.

   Ludzie Kurasia już wtedy nie nocowali w zabudowaniach farmy doświadczalnej. Po wydarzeniach wiosny i lata 1943 r. nie było wątpliwości, że „legalna" praca na Hali Wzorowej, nie mówiąc już o mieszkaniu we wsi, to przeszłość. Część członków konspiracji Waksmundu na stałe uciekła w góry. Musieli sobie radzić, sypiając po bacówkach i pod gołym niebem. Aż do niemieckiej obławy przebywał tam jedynie Baton, który teraz także odszukał oddział Kurasia. Przystąpił do niego, otrzymując pseudonim „Ryś".

   W tym czasie Kuraś i jego podkomendni mogli liczyć na wsparcie struktur organizacyjnych Armii Krajowej. Od początku lipca 1943 r. stanowili już integralną część normalnego oddziału partyzanckiego Inspektoratu AK Nowy Sącz. Przestali być samodzielną, „dziką" grupą leśną, stali się częścią podziemnego Wojska Polskiego. Inicjatywa włączenia Waksmundzkich partyzantów w regularne struktury podziemnego wojska wyszła ze strony AK. W północno-zachodniej części Gorców już od kilku miesięcy tworzyły się grupy partyzanckie por. Władysława Szczypki ps. „Lech" i ppor. Jana Stachury ps. „Adam" (wówczas jeszcze występujący pod pseudonimem „Smrek"). Obaj bez trudu przekonali do siebie nie tylko Kurasia - szybko stali się szanowanymi dowódcami dla całego oddziału.

Źródło: Maciej Korkuć
"Józef Kuraś „Ogień”. Podhalańska wojna 1939 - 1945"