W lipcu 1981, gdy na zjeździe regionalnym w Gdyni Lech Wałęsa zażądał władzy absolutnej nad związkiem i prawa swobodnego doboru swoich współpracowników, Andrzej Kołodziej uznał, że to koniec demokracji w „Solidarności” i postanowił przestrzec ludzi przed zagrożeniem.

      W lipcu 1981, gdy na zjeździe regionalnym w Gdyni Lech Wałęsa zażądał władzy absolutnej nad związkiem i prawa swobodnego doboru swoich współpracowników, Andrzej Kołodziej uznał, że to koniec demokracji w „Solidarności” i postanowił przestrzec ludzi przed zagrożeniem. To wówczas po raz pierwszy powiedział publicznie w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni na zebraniu delegatów załogi, że Wałęsa zdradził w 1970 roku i nie wolno dawać mu takich uprawnień. Uważał, że skoro ten zdradził raz, to może to zrobić po raz drugi i wówczas może być tak, że „Solidarność” przestanie istnieć w ciągu jednej nocy. Na koniec oświadczył, iż nie zamierza być długopisem w ręku agenta i zrezygnował z funkcji zastępcy Wałęsy.

      Dziś Andrzej Kołodziej szczerze dzieli się z nami refleksjami na temat bieżącej sytuacji państwa. Opisuje swoje doświadczenia z hierarchami kościelnymi, którzy prezentowali i cały czas prezentują skrajnie różne postawy. Rozmawiamy o środkach masowego przekazu i ich wykorzystywaniu przez poszczególne opcje polityczne, instytucji odwołania posła, jednomandatowych okręgach wyborczych i wszechogarniającym partyjniactwie.

      Andrzej Kołodziej porusza temat pseudo-moralnych zasad wyznawanych przez wielu polityków, polegających na wierności liderowi partii, nie zaś na kierowaniu się dobrem państwa. Widzi silną potrzebę rozpadu patologicznego systemu politykierstwa.

      Pytamy o cele, które powinni wyznaczać przed sobie młodzi ludzie – działając nie na zasadzie przymusu, ale zwyczajnie i instynktownie kierując się przeciw tym barierom, które skutecznie ograniczają dziś ich szanse i możliwości.



  
 /Magdalena Warych/

Materiał ukazał się na portalu www.pomniksmolensk.pl