„Jeśli broni się niektórych biografii, to przechodzi się stopniowo do obrony systemu, w który te osoby były uwikłane. Moje uogólnienia odnoszące się do natury tamtego systemu też były podważane. Moi oponenci byli skłonni przyznawać, że skoro przyzwoici ludzie mogli koegzystować z tym systemem, to oznacza to, że ten system nie był aż tak zły...” - z Romanem Graczykiem, autorem „Ceny przetrwania” rozmawia Hubert Bekrycht
 

     Sąd Apelacyjny w Krakowie ostatecznie oddalił roszczenia Jacka Pszona przeciwko publicyście Romanowi Graczykowi o ochronę dóbr osobistych. Wszystko zaczęło się od książki „Cena przetrwania – SB wobec Tygodnika Powszechnego”, w której Graczyk opisał inwigilację redakcji „Tygodnika Powszechnego” przez komunistyczną bezpiekę. Jacek Pszon zażądał od autora „Ceny przetrwania” przeprosin za zawarte w książce określenia dotyczące charakteru kontaktów jakie utrzymywał z SB ojciec powoda, śp. Mieczysław Pszon. Syn zmarłego przekonywał, że treść części książki godzi w jego dobra osobiste, a szczególnie w kult pamięci Mieczysława Pszona. Wcześniej, sąd I instancji oddalił powództwo argumentując, że autor „Ceny przetrwania” dochował staranności prowadząc, na podstawie m.in. dokumentów IPN, badania dotyczące kontaktów dziennikarzy „Tygodnika Powszechnego” ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Sąd orzekł, że nie doszło do naruszenia dóbr osobistych powoda oraz, że pozwany nie działał bezprawnie.

      Z Romanem Graczykiem, autorem „Ceny przetrwania” rozmawia Hubert Bekrycht.

     Czy wygrany przez Ciebie proces w sprawie „Ceny przetrwania” kończy sprawę Twojej książki o inwigilacji „Tygodnika Powszechnego” przez komunistyczna bezpiekę?

     Nie wykluczam, że wpłynie wniosek o kasację – druga strona ma na to określony kodeksowo czas, 2 miesiące licząc od uzyskania pisemnego uzasadnienia. Nie wykluczam, że coś takiego się stanie, bo od początku ta sprawa była dęta i prawdopodobnie tak będzie do końca możliwej drogi prawnej.

     Czy coś zapowiadało kłopoty w związku z publikacją o „Tygodniku Powszechnym”?

     Jeszcze przed rozpoczęciem pracy otrzymywałem poważne ostrzeżenia, żeby tego nie robić. Później, przed publikacją, były groźby pod moim adresem.

     Za publikację zabrałeś się na prośbę osób związanych z „Tygodnikiem Powszechnym”.

     A inni ludzie z tego środowiska mi grozili... Spodziewałem się, że będzie „ostra jazda”... I była. Kiedy w maju 2011 roku dowiedziałem się, że jest już pozew, to się bardzo nie zdziwiłem. To był skutek tej atmosfery wobec książki. Dzisiaj być może więc jesteśmy blisko rozstrzygnięcia prawnego. Ja jednak przez te dwa lata kontynuowałem swoje badania i może wkrótce przyjdzie czas, aby to podsumować. Może napiszę coś na kształt aneksu do publikacji...

     Zapłaciłeś wysoką cenę za „Cenę przetrwania”?

     Nie będę zaprzeczał. Kiedy ten tytuł wymyślałem, to nie przyszło mi do głowy, że będzie opisywał moją sytuację... Tak się rzeczywiście stało. Cena była wysoka.

     Stawiałeś sobie przez te miesiące pytanie: czy naprawdę warto było?

     Zawsze warto jest dochodzić prawdy. Myślę, że mnie się to udało. Jestem zadowolony z kształtu tej książki. Zachowałem wszystkie standardy badawcze, powściągliwość we wnioskach, ale nawet powściągliwe wnioski są istotne dla historii środowiska ”Tygodnika Powszechnego”. Pokazują je trochę inaczej niż dotychczas. Uzupełniają i korygują sądy na ten temat. To jest efekt mojej pracy.

     Oskarżenia, że wypaczyłeś obraz „Tygodnika Powszechnego” bolą, bo przecież sam się stamtąd wywodzisz.

     To rzeczywiście nieprzyjemne. W pozwie było takie wyrażenie, że skoro Mieczysław Pszon ma tak piękną kartę w przeszłości (lata 40. i 50., kiedy był więziony, skazany na śmierć), to w ogóle z definicji nie można nawet przypuszczać, aby miał niestosowne kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa. Ponieważ był zasłużony, to niemożliwe... To rozumowanie – nazwę rzecz po imieniu – idiotyczne. Jest to absurdalne. I sąd to zauważył, że ten argument nie ma sensu, ale w debacie publicznej jest podnoszony. I to nie tylko w rozmowach prywatnych, ale i w mediach – skoro takie zasłużone środowisko, to jest to niemożliwe. To, że głupstwo powtórzy się sto razy, nie zmienia faktu, że to jest głupstwo.

romangraczyknbl
     Naraziłeś sie wielu koleżankom i kolegom...

     Trudno, tak bywa. Zarazem dowiedziałem się, ile są warci. Ile warte są deklaracje przyjaźni, solidarności.
Więcej wiem o wielu ludziach. Być może bez awantury o książkę i procesu nigdy nie dowiedziałbym się tego...

     Obserwujemy ostatnio swego rodzaju zmasowany atak w odpowiedzi na dążenie do wyjaśnienia wydarzeń z niedawnej przecież przeszłości, chodzi o dzieje PRL.

     Jeśli broni się niektórych biografii, to przechodzi się stopniowo do obrony systemu, w który te osoby były uwikłane. Moje uogólnienia odnoszące się do natury tamtego systemu też były podważane. Moi oponenci byli skłonni przyznawać, że skoro przyzwoici ludzie mogli koegzystować z tym systemem, to oznacza to, że ten system nie był aż tak zły...

     Wybielanie PRL...

     Tak, chociaż ci sami ludzie powiedzą pewnie, że to co ja robię to wykonywanie woli SB zza grobu. To jest stanowisko niekonsekwentne. System, chociaż ewoluował, bo najpierw wyrywali paznokcie i był masowy terror, a później nie wyrywali już paznokci i terror był selektywny, miał naturę totalitarną, niszczył ludzi. Później bardziej kłamstwem, przekupstwem niż przemocą. W toku tych dyskusji ważne jest, aby nie zagubić tego rysu krytycznego wobec komunizmu. A co do wybielania PRL, to skoro biografie były na piedestale, to wybielić trzeba było system, w który były uwikłane.

     Ale w Twojej książce nie chodziło o wszystkich z „Tygodnika Powszechnego”?

     I tutaj jest też ”ściema”, bo jeśli chodzi o odbiór tej publikacji, to się daje do zrozumienia, że jest to tekst rozliczeniowy. Nie jest to prawda, bo jest duży rozdział o ludziach odmawiających współpracy z bezpieką. To jest kilkanaście osób. Ich przypadki są szczegółowo opisane. Ich strach i odwaga. Ale to znika, bo panuje przekonanie, że autor wziął na celownik środowisko ”TP”, chciał je poniżyć, ośmieszyć. A te nazwiska, o które była awantura, to są ludzie ze świecznika. Chodzi o Mieczysława Pszona, Marka Skwarnickiego, Stefana Wilkanowicza i Halinę Bortnowską. No cóż, są takie dokumenty, ja je krytycznie analizuję. I jakby nie patrzeć to relacje tych czterech osób z SB były zbyt kordialne...

     Powtarzam pytanie z naszej jesiennej rozmowy. Czy jest w Polsce wolność słowa?

     Obydwa te wyroki w mojej sprawie poprawiają sytuację. O tyle, że potencjalni autorzy takich książek czują się trochę pewniej. I nie mam na myśli kosztów procesu, bo zasądzono dla mnie 500 złotych, a koszt realny to 15 tysięcy złotych. Na szczęście, dzięki moim przyjaciołom i rozmaitym środowiskom, także dziennikarskim – którym z serca dziękuję – udało mi się unieść ten ciężar... Niemniej fundamentalnie do rzeczy podchodząc, ten wyrok wzmacnia pozycję wolnego słowa. Choć przecież zapadały też takie wyroki jak w sprawie Krzysztofa Wyszkowskiego. I takie obawy były, czy wyrok wobec „Ceny przetrwania” nie będzie analogiczny do wielu skandalicznych wyroków, które w niedalekiej przecież przeszłości zapadały. Trzeba mieć nadzieję, że zdrowy rozsądek będzie sobie krok po kroku torował drogę.

     Jak oceniasz w tej chwili kondycje polskiego dziennikarstwa?

     Marnie. Ale w ogóle marnie oceniam kondycję dziennikarstwa w wolnym świecie, na Zachodzie, w krajach nie mających postkomunistycznej tradycji. Tam gdzie nie ma problemów z oligarchizacją demokracji. Może na przykład we Francji i Niemczech nie ma – tak jak u nas – takiego prostego dławienia wolności słowa przez grupy interesów, ale występuje szalona komercjalizacja. Pogoń za sensacją. To powoduje, że poważne dziennikarstwo przestaje mieć miejsce w głównym nurcie, jest spychane na margines.

     Pytam o kondycję dziennikarstwa, bo wiele osób odchodzi z zawodu, inni nie wyobrażają sobie pracy w naszej medialnej rzeczywistości.

     To jest właśnie skutek robienia z dziennikarzy producentów sensacji. W najlepszym razie ”kariera Wojewódzkiego” (śmiech). Do tego dochodzi jeszcze to co mnie się przytrafiło, sam fakt że masowo dochodzi do takich procesów to już świadczy o dławieniu wolności wypowiedzi. Dziennikarstwo poddane jest działaniu zdeformowanego rynku i grup interesów, głównie w aspekcie prawdy historycznej. Mam na myśli to, że nie powstała biografi a Michnika czy Geremka i nikt na razie się na to nie poważy. Te procesy niszczą prawdziwe dziennikarstwo. Jego poziom, niestety, ciągle się obniża.

     W mediach jest tylko główny nurt – co stanowi 70, 80 procent rynku i tytuły niezależne, których – na szczęście – coraz więcej. Proporcje są jednak, jak na państwo prawa, delikatnie mówiąc, niepokojące.

     Tak, weźmy ostatni przykład. Podczas dyskusji o wyborze papieża i już po konklawe. Jak się popatrzy na tak zwanych ekspertów zasiadających w różnych medialnych gremiach, to o oczekiwaniach wobec nowego pontyfikatu i wyzwaniach Kościoła mówili (oprócz księży) ludzie w przeważającej większości otwarcie deklarujący, że są ateistami. I to ich się prosi o komentarz... I dla odbiorców płynie nieprawdziwy przekaz, iż Kościół jest dzisiaj w odwrocie na całym świecie, a nie tylko w świecie Zachodu, że ma gigantyczne problemy. Oczywiście takie problemy jakie wskazują celebryci, np. celibat czy kapłaństwo kobiet. A w istocie to nie są sprawy pierwszorzędne. I jeśli mówimy o głównym nurcie mediów to właśnie jest jego obraz.


Rozmawiał Hubert Bekrycht


 /Magdalena Warych/

Materiał ukazał się na portalu www.pomniksmolensk.pl oraz
w Nowym Biuletynie Łódzkim 22.03.2013