Stan naszego bezpieczeństwa, w kontekście gwałtownie pogarszającej się sytuacji międzynarodowej, stał się ostatnio modnym tematem debat. Niniejszy artykuł jest próbą ogólnego opisu problemu, ze wskazaniem kierunków działań. Zapraszamy do dyskusji.

 

Wstęp

    Żeby zrozumieć obecny stan naszego bezpieczeństwa, trzeba najpierw zdać sobie sprawę z podstawowych uwarunkowań, jakim to bezpieczeństwo jest poddawane. W demokracji rządzi wola ludu poprzez swoich przedstawicieli. Aby przedstawiciele zostali wybrani, muszą przekonać lud, że będą o niego dbać, dużo dawać i mało zabierać, a co za tym idzie będzie lepiej niż było. Ot, standard – w każdej kampanii wyborczej wszyscy obiecują wszystko, a wygrywają ci co potrafią obiecywać najlepiej. Lud ich wybiera, a oni mniej lub bardziej opornie wcielają obietnice w życie i są wybierani ponownie.

   To docelowy ideał; pojawia się jednak od razu poważny problem – żeby dużo dawać, a mało brać (przynajmniej w teorii) trzeba skądś brać. Samo drukowanie pieniędzy prowadzi do katastrofy przed końcem kadencji, na co pozwolić sobie nie można. Z tego powodu wybrańcy ludu oprócz pożyczek gdzie się da muszą jeszcze oszczędzać gdzie się da, ale tak żeby tego się nie odczuwało. W przeciwnym wypadku lud może się przestraszyć i zagłosować na tych drugich, którzy tylko czekają na taką okazję. W tej sytuacji wydaje się oczywiste, że oszczędności można robić przede wszystkim na bezpieczeństwie państwa, bo przecież dopóki moc propagandy nie zawodzi jesteśmy zawsze silni siłą sojuszników.

   Pewne uproszczenie, które pozwoliłem sobie przedstawić powyżej, jest kwintesencją przyczyn obecnej sytuacji. Są oczywiście też inne, ale możemy je dziś potraktować jako mniej istotne.

Jak pozbyliśmy się wojska

   Oszczędzamy na armii, obniżając jej zdolności bojowe (obronne, odstraszania itp.) tak naprawdę od początku transformacji ustrojowej. Czy było to uzasadnione? Odziedziczona struktura po PRL nadawała się tylko do kompleksowej reformy, choćby ze względu na odwrócenie sojuszy i kompletne przewartościowanie zadań stawianych armii w nowej rzeczywistości.

   Proces restrukturyzacji, obejmujący również logiczne zmniejszanie liczebności wojska, od początku szedł jak po grudzie. Reformy strukturalne szły opornie, „odmłodzenie” kadry nieco lepiej, ale również niewystarczająco, proces wymiany uzbrojenia podlegał zawirowaniom politycznym i biznesowym, czasami ocierając się o prokuraturę. Wyniki, w porównaniu choćby do osiągnięć II RP, były mizerne.

   Pierwszy zwrot w sytuacji, a w zasadzie uświadomienie problemu nastąpiło w czasie pierwszej misji do Iraku (2003-2004). Wojsko, choć w części, na prawdę walczyło, wykonując całkowicie realne zadania bojowe, do których trzeba ją było natychmiast (w kategoriach wojskowych) przygotować. Oczywiście sojusznicy trochę pomogli, trochę przymknęli oko, władza dała więcej pieniędzy (bo lud uważnie patrzył) i wyszło nieźle. Na tyle nieźle, że pojawili się w naszej armii żołnierze (oficerowie, podoficerowie, szeregowcy) z realnym doświadczeniem bojowym, ostrzelani, doświadczeni nie tylko w wykonywaniu zadań samodzielnie, ale także (to ważne) we współpracy z sojusznikami, u których (niektórych, ale wiodących) jakby nie patrzeć obowiązywały najwyższe standardy. Niestety - potencjał wiedzy i umiejętności uzyskany w misjach w Iraku i Afganistanie został zmarnowany.

   3 sierpnia 2008 Minister Obrony Narodowej Bogdan Klich i premier Donald Tusk ogłosili oficjalnie likwidację poboru, czyli obowiązkowej (przymusowej) służby wojskowej. W zamian za to mieliśmy mieć profesjonalną, niezbyt dużą, ale bardzo sprawną armię czysto zawodową. Ostatnie roczniki poborowych opuściły wojsko do października 2009. Od 1 stycznia 2010 roku nikt nie szkolił rezerw, bo jak twierdzono, już nie były potrzebne. Nie wyciągnięto żadnych wniosków z wojny rosyjsko – gruzińskiej z 2008 roku. Gdyby Gruzini wydawali pieniądze na dobrze przygotowaną obronę, zamiast na siły ekspedycyjne i misje pokojowe, to Rosjanie liczyliby swoje straty w setkach czołgów i dziesiątkach samolotów.

   Dość szybko zorientowano się, że w wyniku reformy nasz potencjał odstraszania, czyli mówiąc inaczej siła wojska, tak drastycznie spadła, że choćby dla zachowania pozorów trzeba było coś zrobić. W efekcie pod koniec 2010 roku wymyślono NSR – Narodowe Siły Rezerwowe, mające ni mniej ni więcej tylko podtrzymać zdolność niewielkiej grupy rezerwistów do uzupełniania w razie potrzeby jednostek zawodowych. Nie będę krytykował tej koncepcji, zrobili to już wielokrotnie inni autorzy, udowadniając że NSR okazał się kompletną porażką i jest nią do dzisiaj.

   W ciągu ostatnich 25 lat w praktyce zlikwidowano OC (Obronę Cywilną), ograniczono rolę LOK (Ligi Obrony Kraju) do kilkudziesięciu strzelnic (w niektórych województwach jest jedna!). Zlikwidowano systematyczne szkolenia poborowych, ograniczono liczebność armii zawodowej, z fanatyzmem godnym lepszej sprawy ograniczono obywatelom dostęp do broni palnej. Zlikwidowano (sprzedano lub w praktyce porzucono, czekając na kupca) infrastrukturę militarną - bazy, poligony, koszary itp.). Zwalnia się wyszkolonych żołnierzy po 12 latach służby, bo gdyby nie daj Boże dosłużyli do 15, należałaby się im 40% emerytura – tak wysoka że państwo by zbankrutowało. Co niezmiernie ważne, zlikwidowano również w praktyce wychowanie patriotyczne młodzieży, co doprowadziło do stanu, w którym dziś chęć obrony ojczyzny deklaruje jedynie 27% społeczeństwa. Pod zaborami było lepiej.

   Wojska Lądowe RP liczą dziś oficjalnie ok 44 tysięcy żołnierzy (stan kadrowy z generałami i sztabami), co w przeliczeniu na jednostki operacyjne pozwala bronić się na linii frontu o długości ok. 150 km, utrzymując się przez 3-5 dni, lub prowadzić działania opóźniające przez 7-14 dni, wycofując się na głębokość 300-500 km (np. z Gdańska do Szczecina). Nasza wschodnia granica ma łącznie 1267 km. (Rosja, Litwa, Białoruś, Ukraina). Gdyby przyjąć zasadę obrony na Wiśle i Sanie lub na Wiśle i Wisłoku (po oddaniu połowy Polski) – zostaje już tylko ok. 750 – 800 km.

Wnioski?


Panowie Szlachta! Larum grają!

   W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy sytuacja za naszą wschodnią granicą drastycznie się pogorszyła. Dla jednych niespodziewanie (?), dla innych całkowicie spodziewanie, w wyniku dających się bez problemu zauważyć wieloletnich procesów przygotowawczych. Nie celowym jest dziś wytykanie kto, mając wywiad i służby dyplomatyczne, był ślepy i głuchy. Miejmy nadzieję, że i na to przyjdzie czas, dziś ważniejsze są wnioski. Według oficjalnych wypowiedzi "przedstawicieli ludu" staliśmy się gwałtownie państwem niemalże frontowym, z dużym prawdopodobieństwem wystąpienia zagrożeń militarnych. Zagrożeń mogących, oprócz strat materialnych i ludzkich, ograniczyć lub nawet zlikwidować naszą niepodległość, suwerenność i jedność terytorialną. Mówiąc językiem ludu mogą nas niedługo napaść i zjeść bez masła, dokonać kolejnego rozbioru lub w najłagodniejszym wariancie zwasalizować do roli PRL Bis. Nasze elity wymordują lub wyślą na przysłowiową lub dosłowną Syberię. To już wiemy, przynajmniej niektórzy, tylko co teraz?

   Nie ma prostych recept na skomplikowane choroby, nie da się zbudować fabryki czołgów w tydzień i nie da się odtworzyć zdolności odstraszania na gwizdek. Nawet przyjmując możliwość konsensusu politycznego w sprawach bezpieczeństwa, działania muszą być prowadzone dwutorowo, oddzielając to co można szybko i realnie przedsięwziąć, od tego co można realizować przez dłuższy czas, zastępując elementy tymczasowe rozwiązaniami systemowymi. Kluczową sprawą jest przyjęcie odpowiedniej strategii – ani wiernopoddańczej, bo to do niczego dobrego nie prowadzi, ani prężenia muskułów, bo ich nie mamy, co widzą wszyscy, a potencjalni przeciwnicy zwłaszcza.

   Odtworzenie wojska – wystarczająco licznego, dobrze wyposażonego, wyćwiczonego i odpowiednio zmotywowanego, finansowo i ideowo, to praca niestety na lata. Dla przykładu – Rosja właśnie oficjalnie zapowiedziała umieszczenie mobilnych wyrzutni rakiet średniego zasięgu w Obwodzie Kaliningradzkim, co od rozkazu do wykonania zajmie im może tydzień. Nasze władze, niejako w odpowiedzi, zdecydowały się szybko zakupić system obrony przeciwrakietowej, który osiągnie zdolność bojową prawdopodobnie w roku 2022 (przy braku dodatkowych opóźnień). W tym przypadku to jest obiektywnie całkiem szybko, pytanie tylko czy jeszcze wtedy Polska będzie niepodległym państwem.

   Ten przykład obrazuje skalę problemu. Jeśli ktoś uważa, że wyposażenie i wyszkolenie nawet szeregowego żołnierza, zdolnego do skutecznego działania na nowoczesnym polu walki trwa krócej niż 2-3 lata, ten jest w błędzie. Dzisiejsze wojska operacyjne w porównaniu do wojska z II WŚ – używając technologicznego porównania – to jak smartfony do tam-tamów. Nawet jeśli zakupimy sprzęt i damy go rekrutom – przykładowo nowoczesne systemy łączności, zakłócania, rozpoznania, namierzania celów, nie mówiąc o czołgach, transporterach czy artylerii rakietowej (a to tylko wojska lądowe, jeszcze lotnictwo, marynarka, obrona powietrzna…) minie realnie kilka lat, zanim osiągną sprawność bojową nie ustępującą możliwościom potencjalnych przeciwników.

   Proces budowy silnej armii zawodowej trzeba realizować, w miarę możliwości na nim nie oszczędzać, stosować zasadę rozbudowy już istniejących formacji (np. odwrócenie niedawnego procesu zamiany Dywizji w Brygady itp.), ale nie wolno na nim poprzestać. Nie możemy dokładnie przewidzieć ile mamy czasu, nikt tego nie wie, nawet potencjalny przeciwnik może przyspieszyć lub opóźnić swoje plany w zależności od sytuacji – w tym w zależności od naszych posunięć. Może nawet – i do tego należy dążyć – zrezygnować ze swoich zamiarów jeśli zwycięstwo będzie mało realne. Ale na dziś sama armia zawodowa, nawet z NSR (taki żart) go nie odstraszy. Kto tego nie rozumie albo nie widzi, twierdząc, że następne 50 tysięcy rekrutów w armii rozwiązuje problem – ten naraża nas na wielkie niebezpieczeństwo. To nie czas na spory, ale jeszcze bardziej nie czas na mydlenie oczu. Już raz mieliśmy nie oddać ani guzika, a skończyło się jak zwykle. A byliśmy wtedy relatywnie, w stosunku do ówczesnych przeciwników, znacznie silniejsi.

Trzy filary bezpieczeństwa (czwarty pomijamy)

   W wielu rozwiniętych demokracjach, daleko nie szukając np. w Szwajcarii, funkcjonują modele oparte na trzech strategicznych komponentach:

  1. Armii zawodowej, nie dużej ale bardzo sprawnej, wyszkolonej i dofinansowanej, zdolnej do działań defensywnych jak i ofensywnych (wojska specjalne, spadochronowe, piechota morska itp.) nie licząc lotnictwa czy marynarki.
  2. Gwardii Narodowej - pod różnymi nazwami, generalnie wojskach Obrony Terytorialnej – formacji ochotniczych, ale finansowanych (szkolonych i wyposażanych) z kasy państwowej, zdolnych do wykonywania działań obronnych i opóźniających w konfliktach na swoim terenie, ale także do zabezpieczania zaplecza, zapewniania zaopatrzenia, pomocy medycznej czy innych form wsparcia wojskom zawodowym. Korzyść z ich istnienia jest nie tylko w czasie wojny. To w stosunku do armii zawodowej relatywnie bardzo tanie wojsko wykonuje wiele zadań pomocniczych w sytuacjach klęsk żywiołowych i innych zagrożeń na swoim i najbliższym terenie.
  3. Przeszkolone rezerwy osobowe, gotowe do podjęcia działań w wojsku, OT lub samodzielnie (w zależności od sytuacji) prowadzące działania obronno-opóźniające. To bardzo ważny komponent, bardzo trudny do oszacowania dla przeciwnika, mogący wielokrotnie zwiększyć koszty jego działań ofensywnych. Mogą być rozwijane w oparciu o OC, GN, organizacje pozarządowe lub przez wszystkich wymienionych wspólnie – to już tylko kwestia konkretnych rozwiązań.

   Jest też czwarty komponent – równie ważny jeśli czasem nie kluczowy w „trudnych czasach” – to wywiad i kontrwywiad, czyli służby informujące o możliwych zagrożeniach i w miarę możliwości je neutralizujące. Ale to już wyłącznie domena Państwa, jego i wyłącznie jego podstawowe narzędzie, do którego Państwo samo sobie rekrutuje współpracowników.

Co poza wojskiem?

   Wojsko zawodowe jest wyłączną domeną Państwa, w każdym zakresie – rekrutacji, finansowania, struktury itp. Musimy mieć dobre (odpowiednie do potrzeb) wojsko, ale w tym zakresie możemy tylko naciskać na „przedstawicieli ludu” aby je takim uczynili. Zupełnie inaczej jest z dwoma pozostałymi komponentami.

Powinniśmy dążyć, szybko i zdecydowanie, do powstania polskiej Gwardii Narodowej, ale nie eksperymentując i udziwniając pomysł w nieskończoność, tylko korzystając ze sprawdzonych wzorców. Gwardię Narodową musi powołać, kontrolować i finansować Państwo. Tylko ono posiada zdolność zorganizowania i wyposażenia jej w taki sposób, żeby stała się zmotywowaną i świadomą swych zadań i obowiązków formacją. To można zrobić szybko, może nie natychmiast, ale wielokrotnie szybciej niż uruchomić obronę przeciwrakietową, czy sformować dywizję zmechanizowaną. Stosunek kosztów do zysków jest tu niewspółmiernie niższy.

   W GN będą służyć ochotnicy za darmo. Mogą oni na początku ponieść część kosztów logistyki czy wyposażenia. Sami mogą dojechać na ćwiczenia, sami mogą sobie kupić buty czy bluzę. Tego typu wydatki stanowią wbrew pozorom znaczną część kosztów utrzymania wojska. Gwardia Narodowa musi być formacją samodzielną, na poziomie oddzielnego rodzaju wojsk (jak np. wojska lądowe, marynarka wojenna itp.) z indywidualnie dostosowanym programem szkoleń i wyposażeniem. Co najważniejsze, może spokojnie korzystać z zapasów mobilizacyjnych Państwa (starsze uzbrojenie, umundurowanie itp.) nie generując konieczności dodatkowych zakupów albo generując je w niewielkim stopniu. GN może korzystać z istniejącej a niewykorzystywanej w 100% infrastruktury wojska (poligony, strzelnice, koszary itp.). Szkoleniem mogą się zająć za dodatkowym wynagrodzeniem żołnierze zawodowi, co Państwu, gwardzistom, jak i żołnierzom zawodowym powinno przynieść korzyść.

   W skrócie – Gwardie Narodową, czy jakkolwiek by jej nie nazwać, wojskową formację ochotniczą, musi powołać Państwo. Może ona opierać swoje działania na samorządach, wojewodach czy wójtach, ale muszą być to organa Państwa, inaczej pomysł zamieni się w kolejny kosztowny żart. Nie wspomnę o odpowiedzialności przyszłych dowódców, bo to oczywiste.

il2


Najważniejszy do odtworzenia komponent trzeci

   Wyszkoleni mniej lub bardziej, wyposażeni lepiej lub gorzej, ale zdeterminowani do obrony własnego domu, ulicy, wsi czy miasteczka obywatele są najgorszą zmorą agresora. Nie superkomandosi, którzy skacząc bez spadochronów napadną nagle na śpiących żołnierzy, tylko okoliczni mieszkańcy, którzy odetną zasilanie, podpalą most czy w ostateczności założą przy drodze minę pułapkę są najgorszym zagrożeniem. Wystarczy sięgnąć do doświadczeń z Iraku czy Afganistanu – jak wiele krwi potrafił napsuć i jakie koszty spowodować jeden tubylec w sandałach, ze starym kałasznikowem zwłaszcza.

   Ktoś powie – wróg będzie się mścił, będą straty, spalone domy i zabici mieszkańcy. Racja, będą. A czy ktoś sobie wyobraża, że jak nie będzie wcześniej przygotowanego oporu, to straty będą dużo mniejsze? Czy wyjątkowo kulturalni i wykształceni żołnierze potencjalnego agresora grzecznie zapukają do naszych drzwi z prośbą o filiżankę herbaty? Czy może będzie odwrotnie? Czy młodzi Polacy, nawet ci zwykle mało aktywni, będą patrzeć bezczynnie na rabunki i gwałty? Dzisiejsza wojna pod tym względem nie różni się od wszystkich wcześniejszych, a kto nie wierzy niech poczyta relacje z Donbasu. Problem nie leży w tym, czy stawimy opór, bo pewnie część z nas bez względu na wszystko i tak by podjęła jakieś działania. Problem w tym, czy będziemy do tego, choć w minimalnym stopniu, przygotowani.

   Na razie zapomnijmy o słowie „partyzantka”. Partyzantka jest ostatecznością, najwyższą formą rozwiniętego i zorganizowanego oporu. Dziś nie chodzi o partyzantkę, tylko o takie przygotowanie nie tylko militarne, ale głównie ideowe, mentalne, oby opór był skuteczny przy jak najmniejszych stratach. Opór indywidualny, pojedynczy ludzie lub małe kilkuosobowe grupy działające całkowicie samodzielnie, na swoim terenie, korzystające z wcześniej ukrytej broni i materiałów, zdolne do nawiązania bezpiecznej łączności, posiadające choćby podstawowe przeszkolenie medyczne. Liderzy przyszłego oporu. Nie samobójcy, tylko rozważni ojcowie rodzin, którzy będą wiedzieli co i jak robić, aby to było bolesne dla wroga i mało groźne dla nich samych.

   Aby filar trzeci mógł się odrodzić, potrzeba wiele działań, ale w porównaniu do czasu potrzebnego do osiągnięcia pełnej skuteczności dwóch pierwszych ten możemy odbudować najszybciej. Rodzi to oczywiście pewne niebezpieczeństwa, ale wielokrotnie mniejsze niż możliwa utrata niepodległości.

Odbudujmy Polskę Zbrojną

   Na zdolność obywatela do skutecznego oporu mają decydujący wpływ dwa czynniki: motywacja i umiejętności. W ostatnich latach, delikatnie mówiąc, zarzuciliśmy jako państwo proces wykształcania obydwu w naszych obywatelach. I w sferze motywacji, i w zakresie umiejętności, obecne Państwo niespecjalnie się stara nam pomagać, wybierając raczej roztaczanie miraży o bezpieczeństwie, niż realne działania poprawiające jego stan.

   Czynnik pierwszy to motywacja poprzez wychowanie patriotyczne, dumę z osiągnięć narodowych, świadomość wyższości życia we własnym niepodległym państwie nad życiem na emigracji lub pod zaborami. Nie tylko nie była przez Państwo Polskie realizowana, ale w wielu obszarach blokowana i zwalczana. Praktycznie cały ciężar (były chlubne wyjątki, ale potwierdzające regułę) spoczywał na barkach inicjatyw społecznych, realizowanych w większości za środki własne, prywatnych osób lub organizacji. To pierwsza sprawa którą powinniśmy zmienić.

W kwestii umiejętności – obalmy mit, że najważniejsze jest strzelanie czy rzucanie granatem. W armii zawodowej zapewne tak, choć praktyczny stopień skomplikowania dzisiejszych działań wojskowych jest wielokrotnie większy. W Obronie Terytorialnej na pewno tak, OT działająca w formacjach lekkiej piechotymusi to potrafić, ale dla szeregowego obywatela-patrioty, pracującego ojca rodziny potrzeba podstaw – zasad bezpieczeństwa, logistyki, pomocy medycznej, bezpiecznej łączności, rozeznania w terenie ze wskazaniem miejsc kluczowych itp. Oczywiście strzelanie i granaty też, w miarę możliwości, ale „też”, a nie „zamiast”. Nabycie wiedzy podstawowej, jej choćby minimalne przećwiczenie, podstawy możliwe do rozwijania dla chętnych – to kierunek na budowę społeczeństwa zdolnego do skutecznego oporu.

   Jeśli państwo chce być bezpieczniejsze, powinno pozwolić się uzbroić i szkolić swoim obywatelom, ułatwić im np. kupowanie broni czy treningi strzeleckie, a nie blokować każdą możliwą metodą możliwość zakupu choćby wiatrówki. Nie jestem zwolennikiem nieograniczonego dostępu do broni palnej, do tego trzeba społeczeństwo przygotować, lecz dzisiejsze restrykcyjne przepisy zakrawają na paranoję. Przestępcy i tak są uzbrojeni, bo przepisy mają gdzieś, a uczciwy obywatel żeby mieć broń musi najpierw udowodnić, że nie jest wielbłądem. Jaki to ma wpływ na nasze bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne każdy widzi.

il3

Co możemy – powinniśmy – robić

   Państwo powinno posiadać sprawną, dostosowaną do potrzeb armię – to kwestia bezdyskusyjna, jednak zależna mam nadzieję wyłącznie od decyzji „przedstawicieli ludu”, bo nie ma i nie może być „wojska poza wojskiem”. W tym zakresie możemy tylko (aż) postulować i mądrze wybierać przedstawicieli.

   Gwardia Narodowa, czy jakakolwiek inna formacja obrony terytorialnej nie może działać obok instytucji państwa z wyżej podanych przyczyn – oczywiście to społeczeństwo musi „dostarczyć” jej ochotników, ale jeśli Państwo nie weźmie na siebie pełnej odpowiedzialności za sformowanie, utrzymanie i wyszkolenie tych formacji, będzie to tylko zabawa w wojsko. Można oczywiście próbować stworzyć pierwsze oddziały OT społecznie, ale tylko po to, by przyspieszyć proces ich sformowania przez Państwo, ale nie go zastąpić. Współczesne pole walki jest na tyle wymagające, że wysyłając tam nieodpowiednio (bez profesjonalnego nadzoru nad szkoleniem) przygotowanych ochotników, skazujemy ich na śmierć. Bezsensowną i niepotrzebną.

   Kluczowa, w każdym przypadku, pozostaje kwestia odbudowy motywacji i morale społeczeństwa. W tym zakresie aktywność obywatelska jest potrzebna, wskazana, i może być bardzo skuteczna. Jeśli jeszcze organy Państwa zechcą ją wesprzeć, może być dodatkowo znacznie szybsza. To jest właśnie rola organizacji społecznych, harcerstwa, Strzelca czy tym podobnych. Nie nauka leżenia w trawie (przydatna w wojsku, ale tylko tam prowadzona profesjonalnie) jest niezbędna potencjalnemu rekrutowi-ochotnikowi, tylko wiara w sens własnego wysiłku i poświęcenia dla wyższej sprawy, które zawsze jakieś jest, choćby własnego czasu czy pieniędzy. Nie liczmy na to, że organizacje paramilitarne wyszkolą operatorów rakiet, i dostarczą ich w chwili próby do wojska, bo możemy się bardzo zdziwić. Ale mogą przygotować ludzi mentalnie do ofiarnej służby, a to jest najważniejsze i bezcenne.

Wnioski w pigułce

   Naciskajmy na nasze Państwo, żeby odbudowywało armię zawodową. To jego zadanie.

   Naciskajmy na nasze Państwo, aby wreszcie stworzyło Gwardię Narodową, umożliwiając jednocześnie na jej bazie profesjonalne szkolenia dla ochotników.

   Naciskajmy na naszych przedstawicieli, by wreszcie ułatwili uczciwym ludziom dostęp do broni i strzelnic.

   Ale przede wszystkim wymuśmy powrót do wychowania patriotycznego, przywrócenia wartości suwerenności i dumy narodowej. Wszystkiego tego, co spowoduje, że polska młodzież będzie chciała bronić swojego kraju, a nie w chwili zagrożenia pomachać nam chusteczką z Londynu. Bez trzeciego elementu pierwsze dwa tracą sens. Jeśli do tego trzeba dać młodym mundury i uczyć ich czołgać się w trawie – nie wahajmy się tego czynić i to wspierać, nawet jeśli będzie to wymagało wyrzeczeń i wysiłków. Ta gra toczy się o Polskę.

Związek Strzelecki Rzeczypospolitej zaprasza w swoje szeregi. Wszystkich.

Z wyrazami szacunku

mł. insp. ZS Paweł Wasążnik

Komendant Główny

Związku Strzeleckiego Rzeczypospolitej